środa, 30 maja 2018

Skryk


Gdy w poniedziałek czekałem z opiekunką Zuzą na odbiór naszych podopiecznych, kucając przed plecakiem, chcąc napić się wody, moje kolana dały głos – Skryk! Słysząca to Zuza, spytała:

- O, to kolana się tak łamią?
- Tak.
- To co będzie na starość – powiedziała, patrząc na ulicę przed sobą.

Szczerze mnie to zasmuciło, bo mam z nimi problem już od miesiąca. Omijam wchodzenie po schodach, podczas którego trochę boli prawe. Kolana to jedno a haluksy to drugie. Nadal robię przysiady, do ponad stu dziennie lecz to już stanowczo za mało. Nawet jak od lutego do kwietnia robiłem do dwustu - nadal było za mało. Eh, teraz okropnie żałuję, że od razu po wizycie u podologa z grudnia 2016, nie umówiłem się na wizytę u ortopedy, wtedy w sprawie jednego haluksa na prawej stopie. Cóż, nie przewidziałem że po roku w Marmolu*, będę miał taki dramat. Jest to też skutek kilkunastu miesięcy podciągania się na drążku (rok 2015 - 2016), nawet do godziny dziennie, przez co plecy zrobiły się zbyt szerokie i ciężkie dla moich stópek. Tak o to mam teraz dwa dorodne, czerwone haluksy, z którą żadna ilość przysiadów już nie da rady. Pozostaje mi profilaktyczne odwalanie dwustu, by zatrzymać ich dalszy rozwój oraz czekanie do 26 czerwca, na wizytę u ortopedy, której to miesiąc z dwóch już odczekałem. Kości bolą i trzeszczą ale jakoś żyję, więc nie ma jeszcze tragedii. Po dwóch dniach od refleksji Zuzy, także żałuję że nie odpowiedziałem jej z typową sobie wesołością, znaną wśród tamtejszych opiekunów:

- Może jej nie być (starości) – ta zdziwiona, zerknęłaby spojrzeniem spod ciężkich fałd powiekowych i odpowiedziałaby:
- Gadanie, każdy młody będzie kiedyś stary.

A widząc co teraz się ze mną dzieje, może już jestem stary?




*Marmol – agencja opiekuńcza, w której opiekun wiele chodzi i jeździ od podopiecznego do podopiecznego, poświęcając każdemu dwie godziny dziennie.  

wtorek, 29 maja 2018

Jedenaście


Dziś w Biedrze na Morskiej, tej przed Akademią Morską (gdzie wysiadam gdy nie jedzie żaden z trajtków do Leszczynek skm) chciałem kupić książkę za dwadzieścia pięć złotych. Sporo nie? Wczoraj zajrzałem na konto i ujrzałem dopłatę do potrąconej wypłaty z lutego, więc postanowiłem że zaszaleję. Chciałem ją kupić z batonikami w promocji lecz kiedy zobaczyłem, że ich nie ma, a widząc przed sobą kolejkę-ciągutkę, pomyślałem zajrzę do niej, by przekonać się czy byłaby warta kilkunastu minut. Przeczytałem dwie strony, spodobała mi się i choć byłem przekonany, że mam trzy dychy, sprawdziłem portfel a tam czternaście złotych na zakupy! Dobrze, że ruszyło mnie z tym sprawdzeniem, bo gdybym zdecydował się stanąć przy kasie, blamaż miałbym nie z tej ziemi... (ba, wspomnienie tego wracałoby później w koszmarach sennych). Ostatnio szybko mi się kurczy ta kasa w portfelu. Kiedyś po każdych zakupach po przyjściu do domu lub nazajutrz przed wyjściem, sprawdzałem ile mam. A od niedawna przestałem to czynić, a przecież warto mieć pewny zapas, nawet stówy. Zresztą nie mam powodu obawiać się złodziei, bo z Dzikiego Zachodu nie wracam a podczas czarnych zimowych nocy i tak zasuwam z podniesioną głową.