piątek, 1 czerwca 2018

1 Czerwca

     Wstałem z ociąganiem o 5:46. Wstawienie wody, łazienka, kawa i dwie kanapki na krzyż z czarną kawą i książką. Jednym słowem - krzyżówka. I tak do za dwadzieścia pięć siódma. Rozgrzewka do ćwiczeń, do za kwadrans siódma. Znów łazienka, tym razem po to drugie. Od za pięć siódma, ćwiczenia na płaskostopie a właściwie jak zwykle tylko na plecy, bo na skrzyżowanie poprzeczne nie starczy już czasu, kiedy plecy kończę piętnaście po siódmej a o 7:25 mam trajtek. 18 po siódmej, idę do łazienki, by się wyperfumować a tam widzę przez okienko, ze mama się obmywa w topless. Tak więc wychodzę z domu nie wydezodorantowany. Ha, muszę wstawać przynajmniej wpół do szóstej. Mało tego, na dodatek pojechałem nie tym trajtkiem, bo musiałem wysiąść na dalszym przystanku. To pewnie przez niewyspanie - spałem ledwo cztery godziny ale musiałem, bo miałem pewien tekst do dokończenia. Ładnie się zaczął ten Dzień Dziecka...
   
Dopiero pół godziny później od odebrania Koko o 8:25, dotarłem do pana M. a bardziej dlatego że kilka minut spędziłem w kolejce u Kumra, by kupić mu gotowaną szynkę. Mimo że nie pielęgnowałem go tak dokładnie, wyszedłem od niego piętnaście po dziewiątej. Po drodze zrobiłem parę fotek kwiatów z małego parku w rynku, przy skrzyżowaniu Legionów z Syrokomli. Po czym pojechałem do apteki na Placu Kaszubskim, gdzie miałem dla pana M. kupić super tani lek na receptę, który jak się okazało znajdował się jeszcze w hurtowni. Mogłem kupić zamiennik ale wolałem nie ryzykować, podważania autorytetu lekarza rodzinnego państwa M. Tak więc wróciłem do domu, za kwadrans jedenasta razem z zakupami z Biedronki. W ciągu trochę ponad godzinę załatwiłem na kompie, to co miałem do zrobienia, po czym ćwiczyłem z około półtorej godziny, do przed w pół do czternasta. W międzyczasie podgrzewałem rosół a kiedy był już gotowy, rodzina przyjechała z wycieczki po Oliwie. Zdobyłem plus za podgrzanie zupy, choć z początku nie miałem zamiaru nic jeść po kaszce mannie, zjedzonej po powrocie. Przed pojechaniem po Koko i dopielęgnowanie pana M., zdążyłem umyć miskę po kaszce i wyjść wcześnie lecz z powodu Dnia Dziecka, dwa razy się przesiadywałem. Ostatni raz na Wzgórzu, skąd jechałem 23. Bałem się, że nie zdążę na czas lecz tym razem byłem w ośrodku, tylko za siedem minut trzecia. Dalej już poszło spokojnie. U pana M. pupa i mycie pach a po nim dzień pracy zamknąłem, dziesięć po szesnastej ładnym zdjęciem kwiatów w kamiennej, prostokątnej donicy. Warto było, bo wyszły jak martwa natura w ramie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz