Dopiero pół godziny później od odebrania Koko o 8:25,
dotarłem do pana M. a bardziej dlatego że kilka minut spędziłem w
kolejce u Kumra, by kupić mu gotowaną szynkę. Mimo że nie
pielęgnowałem go tak dokładnie, wyszedłem od niego piętnaście
po dziewiątej. Po drodze zrobiłem parę fotek kwiatów z małego
parku w rynku, przy skrzyżowaniu Legionów z Syrokomli. Po czym
pojechałem do apteki na Placu Kaszubskim, gdzie miałem dla pana M. kupić super tani lek na receptę, który jak się okazało znajdował
się jeszcze w hurtowni. Mogłem kupić zamiennik ale wolałem nie
ryzykować, podważania autorytetu lekarza rodzinnego państwa M.
Tak więc wróciłem do domu, za kwadrans jedenasta razem z zakupami
z Biedronki. W ciągu trochę ponad godzinę załatwiłem na kompie,
to co miałem do zrobienia, po czym ćwiczyłem z około półtorej
godziny, do przed w pół do czternasta. W międzyczasie
podgrzewałem rosół a kiedy był już gotowy, rodzina przyjechała
z wycieczki po Oliwie. Zdobyłem plus za podgrzanie zupy, choć z
początku nie miałem zamiaru nic jeść po kaszce mannie, zjedzonej
po powrocie. Przed pojechaniem po Koko i dopielęgnowanie pana M.,
zdążyłem umyć miskę po kaszce i wyjść wcześnie lecz z powodu
Dnia Dziecka, dwa razy się przesiadywałem. Ostatni raz na Wzgórzu,
skąd jechałem 23. Bałem się, że nie zdążę na czas lecz tym
razem byłem w ośrodku, tylko za siedem minut trzecia. Dalej już
poszło spokojnie. U pana M. pupa i mycie pach a po nim dzień pracy
zamknąłem, dziesięć po szesnastej ładnym zdjęciem kwiatów w
kamiennej, prostokątnej donicy. Warto było, bo wyszły jak martwa
natura w ramie.
piątek, 1 czerwca 2018
1 Czerwca
Wstałem z ociąganiem o 5:46. Wstawienie wody, łazienka, kawa i dwie kanapki na krzyż z czarną kawą i książką. Jednym słowem - krzyżówka. I tak do za dwadzieścia pięć siódma. Rozgrzewka do ćwiczeń, do za kwadrans siódma. Znów łazienka, tym razem po to drugie. Od za pięć siódma, ćwiczenia na płaskostopie a właściwie jak zwykle tylko na plecy, bo na skrzyżowanie poprzeczne nie starczy już czasu, kiedy plecy kończę piętnaście po siódmej a o 7:25 mam trajtek. 18 po siódmej, idę do łazienki, by się wyperfumować a tam widzę przez okienko, ze mama się obmywa w topless. Tak więc wychodzę z domu nie wydezodorantowany. Ha, muszę wstawać przynajmniej wpół do szóstej. Mało tego, na dodatek pojechałem nie tym trajtkiem, bo musiałem wysiąść na dalszym przystanku. To pewnie przez niewyspanie - spałem ledwo cztery godziny ale musiałem, bo miałem pewien tekst do dokończenia. Ładnie się zaczął ten Dzień Dziecka...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz